FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Pogavranjen - Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem

Hipsterka hipsterką, Pogavranjen muzycznie spokojnie dźwigają ciężar wydumanego konceptu oferując muzykę może niespecjalnie czarcią, ale z pewnością zrodzoną w ciemnym kącie umysłu psychopaty

Black metal jest w dzisiejszych czasach muzyką hipsterską. Kłócić się nie sposób. Wszyscy, którzy latami wycierali sobie metalem gębę (i ja nie jestem bez winy), nagle za pośrednictwem wszelakiego typu post-blackowych, czy blackgaze'owych rzeczy odkryli, że na diabelskiej muzie można się nieźle wysnobować, a jakkolwiek żałosną postacią by nie był, Kristian Vikernes jest jednym z ważniejszych (jeśli nie najważniejszą) muzyków ostatniego ćwierćwiecza.

Reklama

Ja do szatańskiego pałacu wchodziłem w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, jeszcze się nie goląc i poniekąd drzwiami dla służby, to jest poprzez "Dusk and Her Embrace" Cradle of Filth, co było całkiem logicznym rozwinięciem słuchania Iron Maiden (perkusja, rytm, riffy). Tytanów gatunku, jak Darkthrone, Burzum, Mayhem, czy Immortal słuchałem wtedy oczywiście dla image'u i całej otoczki, która w epoce kiełkującego dopiero w Polsce Internetu była najbardziej kontrkulturalną kontrkulturą, jaka była w zasięgu moich przykrótkich jeszcze wtedy łap. A że potem w metalu nie działo się specjalnie dobrze…

Dziś muzyka metalowa, znów jest jednym z najciekawiej rozwijających się muzycznych poletek, a w szczególności dobrze mają się jej ekstremalne odmiany. Na porządku dziennym jest łączenie łomotu z jazzem (norweski Shining, nie mylić ze szwedzkim), krautrockiem i psychodelią (chwilę temu połowa Polski toczyła kleksa nad koncertem Oranssi Pazuzu), rockandrollem (choćby dziadki leśne z Darkthrone); na cokolwiek byście nie wpadli, jakiś metalowiec na pewno zdążył już to zagrać. Albo przynajmniej spróbować zagrać. W ten nurt eksperymentalnego, nie znającego żadnego muzycznego decorum, grania wpisuje się chorwacki hord Pogavranjen, którego nazwa jest wymyślonym terminem oznaczającym "osobę, która przemieniła się w krukołaka". Wystarczająco dziwne, żeby tym hipsterzyć, czy jeszcze wam mało?

Ale hipsterka hipsterką, Krukołaki muzycznie spokojnie dźwigają ciężar wydumanego konceptu oferując muzykę może niespecjalnie czarcią, ale z pewnością zrodzoną w ciemnym kącie umysłu psychopaty. O ile ich poprzedni album był zwyczajnie chamski i walił prosto w ryj, o tyle nówka to już zupełnie inna para kaloszy, próbująca rozwijać artystowskie ambicje chłopaków z Zagrzebia. Swobodnie przeskakują z post-punkowego angstu w kierunku polifonii i polirytmii krautrocka, albo klasycznego soundu drugiej fali black metalu, jednocześnie… trzymając przy tym formułę piosenki. Coś jakby obudzić Vicotnika z Ved Buens Ende o trzeciej w nocy, podpiąć mu do jaj akumulator i kazać śpiewać King Crimson. No, dobra… tu chyba pojechałem za daleko. Wracając na Ziemię… na nowej płycie Pogavranjen znajdziecie i śmiałe wyimki z free-jazzu i kupę cave'owskiej dezynwoltury z czasów The Birthday Party (a więc okresu, kiedy nie był jeszcze bezkrytyczną wobec siebie cipą) smród piwnicznej stęchlizny, siłowe pchanie wokalnego rzygu ponad dynamicznymi do bólu rytmami, gitary brudne tak, że Gessler zapieprzałaby po nich ściereczką. Czyli same łakocie.

I jasne, że niektórzy będą się zżymać, że Chorwaci nie nagrali sequela swojej poprzedniej płyty. Inni powiedzą, że tak naprawdę nic na tym nagraniu nie zostaje odkryte. Faktycznie, nie zostaje, ale nagrać w ciągu trzech lat rzeczy tak odległe od siebie? Kto inny tak potrafi? Zgadza się, niewielu. Więc nawet jeśli ta płyta wam nie podejdzie, to warto sprawdzać wszystko, co w przyszłości nagra ten hord. Choć nie uwierzę, że ktokolwiek przy chorych zmysłach, zupełnie uczciwie powie, że to słaba płyta.